Było już po wszystkim, bitwa skończona. Krajobraz rozpościerający się przed oczami Hermiony, był najgorszym obrazem jaki kiedykolwiek dane jej bylo oglądać.Ogromne gruzowisko, zlane litrami krwi. Bezwładne, martwe ciała członków Zakonu Feniksa, Śmierciożerców i zwykłych uczniów leżały wszędzie. Zachodzące słońce rzucało ostatnie promienie, niebo stało się różowe. "Tego dnia przelała się krew" pomyślała brązowooka. Usiadła na dużym głazie lezącym na ziemi - części wieży astronomicznej, która teraz wyglądała tak mizernie, a raczej to co po niej pozostało. Nie miała ochoty na rozmowę z Ronem czy Harrym, nie mogła nawet na nich patrzeć. Myślała o tym, co się przed chwilą stało i nie mogła tego pojąć, uwierzyć. Nie chciała.
Harry pokonał Voldemorta, a Ron wziął ją za rękę i zaprowadził do jakiejś pustej sali w lochu. Śmierdziało stęchlizną i kurzem przywodząc jej na myśl eliksiry ze Snapem.
- Wiesz Herm, już dawno chciałem Ci to powiedzieć...
- Ron posłuchaj - przerwała mu pospiesznie - Tam na dole, w komnacie tajemnic poniosło nas. Byliśmy w szoku. Wiesz adrenalina krążąca w żyłach...
Wesley robił się coraz bardziej czerwony na twarzy.
- Hermiona nie chrzań! Dobrze wiem, że kochasz mnie tak samo mocno jak ja Ciebie! - zaczął się powoli zbliżać. Dziewczyna instynktownie zrobiła krok do tyłu i napotkała chłód kamiennej ściany. - Chciałem już dawno to powiedzieć, ale bałem się. Jesteś za mądra, za bystra, za seksowna....
Trzymał ją za ramiona, a ona pierwszy raz w życiu bała się przyjaciela.
- Ron o czym ty mówisz?!
- Wiesz Lewander okazała się oszustką, wcale nie była dziewicą. Za to ty.... na pewno nią jesteś. Csiii - przyłożył jej palec do ust - Wiem, że chcesz oddać mi swoją cnotę. Będę pierwszy...
Pocałował ja gwałtownie i nachalnie, wpychając cały język do gardła. Odepchnęła go zaskoczona, krztusząc się i wymierzyła policzek. Nie spodziewała się tego po Ronie. Sam zainteresowany złapał się za piekące miejsce na twarzy i z pogardą w oczach zaczął mówić.
- Ty suko! Jak śmiesz bić czarodzieja czystej krwi po twarzy?! Ja Cię tego oduczę. - Hermiona uciekła za jedną z ławek tak, żeby rudowłosy nie mógł jej dosięgnąć. - Jesteś zwykłą szlamom. Myślisz, że dlaczego zadawaliśmy się z tobą przez te wszystkie lata? Nie musieliśmy nic robić, bo szlamcia zrobi za nas. Odrobi pracę domową, rozwiąże zagadkę - zaczął wyliczać na palcach, obchodząc ławkę - a teraz grzecznie się wypnie i pozwoli mi się odstresować.
-Ron! Jak możesz?! Miałam Cie za przyjaciela, co w ciebie wstąpiło? - już nie próbowała hamować łez, nie wiedziała co się działo, była całkowicie zdezorientowana.
- Widzisz skarbie, mówię prawdę. Voldemorta już nie ma, a ty nie jesteś nam już potrzebna. Teraz jedyne co ci pozostało to rozłożenie nóżek.
- Ty chamie! Gnoju! Prostaku! - Ron znalazł się przy niej i wykręcił nadgarstki za plecami przerażonej dziewczyny. Teraz było jej już wszystko jedno. Była zmęczona walką, tą sytuacją. - Myślisz, że bym ci się oddała? Takiemu życiowemu nieudacznikowi i ofermie?! Za wysokie progi na twoje koślawe nogi! Już wolałabym... wolałabym....
Gorączkowo myślała, a Wesley stracił cierpliwość. Pchnął ją na ławkę i odwrócił tyłem do siebie. Zaczął majstrować przy rozporku, ciągle boleśnie ściskając nadgarstki Hermiony. Była w fatalnym położeniu, Ron był o wiele silniejszy. Nie miała siły już walczyć.
- No kogo byś wolała, hmm? - powiedział tuż przy jej uchu - mnie nie chcesz to może zostaniesz dziwką wroga co? No nie wiem, może Malfoy?
- Malfoy jest przynajmniej przystojny! Na niego można patrzeć bez wywoływania mdłości!!
Sama nie wiedziała już co plecie. Powiedziała to, bo tylko tyle mogła zrobić. Ron miał dosyć. Pociągnął za jej spodnie odsłaniając pośladki. Wtedy drzwi sali otworzyły się z hukiem, a rudzielec poleciał w kąt oszołomiony zaklęciem. Brązowooka osunęła się na ziemie i zwymiotowała. Miała dosyć, w tym momencie chciała umrzeć. Ktoś do niej podszedł i zarzucił jej marynarkę na ramiona. Podniósł ją z klęczek i zaczął się przyglądać.
- Wszystko w pożądku?
Podniosła wzrok i zamarła.
- Malfoy ja naprawdę nie mam siły na kłótnie. Nie po tym wszystkim...
Głos jej się załamał. Wybiegła zostawiając osłupiałego blondyna samego z nieprzytomnym Ronem.
Poczuła nowe, ciepłe strużki łez na policzkach. Ktoś siadł obok, nawet nie musiała odwracać głowy. Wiedziała, że to on.
- Nie powinnaś tak tego zostawiać. Każdej kobiecie należy się szacunek, a wiepszlej zrobił coś niewybaczalnego. I to swojej długoletniej przyjaciółce...
Siedzieli w ciszy, przerywanej tylko pochlipywaniami Hermiony.
- Nie rycz już, nie umiem pocieszać kobiet.
- Dlaczego to robisz? - pierwszy raz na niego spojrzała.
- Bo ja w przeciwieństwie to pewnego osobnika leżącego w lochach jestem mężczyzną i nigdy nie posunął bym się do takiego czynu. Mówiłem Ci szacunek, matka mi go wpoiła. A takie piękne kobiety jak ty powinno się czcić i błagać o pozwolenie na dotyk...
- Malfoy nie pierdol. Nienawidziłeś mnie przez całą szkołę, a teraz nagle gadasz o szacunku.
- Przepraszam.
- Co?
- Nie będę tego powtarzał - wstał z zamiarem odejścia - Może kiedyś Ci wytłumaczę.
I odszedł nie odwracając się ani razu.
Pięć lat później
Nikomu nie powiedziała o napaści Rona. Malfoy też się nie zająknął. Nie widziała go od czasu tych wydarzeń. Nie tęskniła za nim za bardzo. Pomyślała o nim tylko i wyłącznie za sprawą artykułu na pierwszej stronie Proroka. "Dziedzic widziany z kolejną kochaną! Biedna Astoria".
- Taa strasznie biedna.
Panna Granger popatrzyła na zegarek, 8: 40. Dopiła kawę, założyła płaszcz i przy wtórze stukotu obcasów wyszła z mieszkania.
Proszę, nie bądźcie zbyt krytyczni, to moje pierwsze opowiadanie.